Wiele jest teorii na temat przynęty doskonałej, skutecznej czy też takiej, na którą ciągle się łowi z sukcesem, ja jednak od niedawna mam nową, a wszystko za sprawą pewnych wydarzeń które to spowodowały. To właśnie w ten sposób powstają wciąż nowe wędkarskie mity, które później obalane są kolejnymi – no cóż, takie jest to wędkarstwo.
Od kilku miesięcy wspólnie z Sebolem umawialiśmy się na ryby jednak z wielu przyczyn ciągle to obaj przekładaliśmy – ostatecznie się udało, chłopaki (bo dołączył jeszcze Darek) postanowili skorzystać z zaproszenia i przyjechali na wspólny fishing. A że obaj są bardzo spontaniczni to z krótkiej wyprawy zrobił się 10 dniowy urlop – ot taki wędkarski „chillout”.
poszukiwania kolejnej okoniowej miejscówki
Pierwszego dnia jak to zwykle bywa, pełni wędkarskiego zapału ruszyliśmy na jeziorowe zmagania. Wedle wcześniejszych ustaleń pierwszym celem chłopaków z Mazowsza były powierzchniowe okonie, dla mnie jeziorowy standard, jednakże dla nich zupełnie coś niecodziennego. Faktem jest że mało jest zbiorników gdzie coś tak spektakularnego ma miejsce. I wcale nie zdziwiło mnie że moi wędkarscy towarzysze byli nie lada zdziwieni, kiedy moje telefoniczne opowieści mogli zobaczyć na żywo. Kilka godzin zmagań i już obłowieni powierzchniowymi okoniami które dały dużo frajdy, fajnej zabawy oraz wiele widowiskowych ataków zmieniliśmy nieco koncepcję skupiając tym razem swoją uwagę na dużych szczupakach.
Sebol uczy się popingu
Darek i jego pierwsze jeziorowe okonie z powierzchni
Mocno zróżnicowany zbiornik daje wiele możliwości a tak właśnie jest w przypadku jeziora, na którym spędzam większość czasu w roku. Wystarczy chwila, będąc oczywiście przygotowanym sprzętowo co naturalnie ma miejsce za każdym razem gdy wychodzę na ryby, by przestawić się na zupełnie inny gatunek i kompletnie inne łowienie.
poper niezastąpiona przynęta na letnie okonie
Po kilkunastu minutach płynęliśmy już nad podwodną łąką, której dominującym gatunkiem jest szczupak. Charakterystyczne miejsce ze średnią głębokością około 3 metrów zmusza wędkarza do zastosowania specyficznych przynęt i sposobów prowadzenia. Tak więc poleciały do wody wszelkie płytko schodzące wielkie szczupakowe kilery, jednak żaden z wielu bytujących tam metrowych szczupaków nie dał się skusić. I oczywiście jak to na rasowych wędkarzy przystało zwaliliśmy winę na mocno dające się we znaki słońce. Poza kilkoma przedszkolnymi szczupakami (rozmiar 50-60cm), troszkę zniechęceni ale chyba bardziej zmęczeni żarem lejącym się z nieba – w końcu to środek lata, spięci łódkami, dryfowaliśmy gaworząc. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach jeden drugiemu przeglądał pudła z przynętami. Nie ukrywam że zaciekawił mnie jeden z wielu woblerów, które Sebastian posiadał a przeznaczony właśnie na szczupaki w takich miejscach.
Izumi bo tak się nazywa owe cacko, na które zwróciłem szczególną uwagę. Oczywiście wykonałem kilka rzutów by sprawdzić jak pracuje i przystąpiłem do negocjacji. Początkowo chciałem dokonać jakiegoś wędkarskiego „machniom” ale .... postanowiłem pójść jednak na całość. Zapytałem Sebola wprost czy mógłby się odwrócić, na co on wielce zdziwiony zapytał dlaczego? Odpowiedź była prosta – „buchnę Ci przynętę” rzekłem z nieco ironicznym uśmiechem na twarzy. Sebastian nieco zdziwiony odpowiedział, że nie musze tego robić, bo po prostu mogę ją wziąć, ponieważ ma dwie takie same. Ja jednak zostając przy swoim uparłem się, że najlepsze są te, które na oczach kolegi po prostu „gwizdnie” się z pudełka. Oczywiście poparłem to kilkoma faktami z wędkarskiego życia i tłumaczyłem że najbardziej szczerze oddana przynęta raczej ryb łowić nie będzie, bo zawsze zostaje jakiś żal po niej u byłego właściciela, który sprawia że później zamiast być najbardziej fartowną zostaje się najbardziej niefartowną. Sebol zgodził się ze mną i odwrócił głowę. I tak stałem się posiadaczem woblera Izumi Shad Alive 145. W tym miejscu mógłbym zakończyć to krótkie i nieco groteskowe opowiadanko, jednak ma ono swoją puente.
Tego dnia wobler już nie powędrował do wody, w sumie to nie chciałem drażnić Sebola, jednak dnia następnego, kiedy tylko znowu powróciliśmy na szczupakową łąkę oczywiście nie omieszkałem wypróbować mojego nowego nabytku. Z ogromną wędkarską wiarą i zafascynowany pracą nowego nabytku, która w pełni odzwierciedla to co występuje w wodzie naturalnie zacząłem nią łowić. Na efekty długo nie trzeba było czekać i już po kilkunastu minutach trafił mi się pierwszy esox na „buchniętego woblera”.
Inazumi
I choć Izumi to naprawdę świetny wobler, którym po prostu trzeba nauczyć się prowadzić a może nawet do prowadzenia, którego trzeba mieć znacznie więcej cierpliwości niż to zwykle bywa. Jego praca sprawia że nie jest ona taki zwykły na jakiego wygląda, to właśnie w ten sposób powstają wędkarskie legendy i mity, które każdy z was gdzieś słyszał.
pike C&R
Mój mit brzmi następująco „najlepsza przynęta to ta, która właśnie zginęła koledze” bo cóż lepszego od samych ryb, może być na rybach? Nieoceniona zazdrość w oczach kolegi, który właśnie stracił przynętę!!! Oczywiście jest to żart, na który w tej sytuacji mogłem sobie pozwolić chociażby z dwóch powodów – ponieważ znam Sebola już jakiś czas i wiem jakie jest jego nastawienie do takich sytuacji. Jednak wiele razy widziałem ten żart w wykonaniu wędkarzy i tym którym przynęty ginęły, nie mieli wesołych min. Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś nad wodą – tylko chowajcie pudła ;-)
Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś nad wodą
Paweł GARBUS Kołodziejczyk