Pierwsze październikowe przymrozki są zwiastunem wzmożonej aktywności wszelkich drapieżników, dlatego każdą wolną chwilę spędzam na wodzie. Głównym celem każdej wyprawy są przede wszystkim okonie i sandacze, ale często zdarzają się szczupakowe przyłowy.
październikowy mroźny poranek
Choć wędkarstwem pałam się od kilkudziesięciu lat, to wciąż na swej drodze spotykam „wędkarskich świerzaków”. Jednym z nich, który w ostatnim czasie zaraził się wędkarstwem jest mój koleżka Marcin. Jak większość nie doświadczonych wędkarzy jest chłonny wiedzy, często zadając pytania, ale również spragniony codziennych wizyt nad wodą tym bardziej, że z tak krótkim stażem ma już na rozkładzie pięknego 78 cm szczupaka. Dlatego właśnie Marcin w ostatnim czasie, praktycznie zawsze towarzyszy mi podczas jeziorowych rekonesansów.
wyczekując pierwszego brania
Od kilku dni okonie i sandacze wykazywały wzmożoną aktywność, szczególnie w stałych, określonych godzinach, a wyświetlacz na echosondzie pokazuje z dnia na dzień, że woda zaczyna zbliżać się do magicznych 10 stopni, co zapowiada, że każdy kolejny dzień może okazać tym, na który od dawna czekamy. Wczoraj wieczorem przyjechał brat Marcina, który trzymał w rękach wędkę dosłownie kilka razy w życiu, lecz gdy tylko usłyszał, że wybieramy się rano na ryby postanowił bez wahania do nas dołączyć.
Kilka minut po szóstej rano, jeszcze zupełnie po ciemku, wyruszaliśmy na wodę we trójkę. Ponieważ koledzy są mało doświadczonymi wędkarzami to jeszcze przed wypłynięciem wyposażyłem ich w jednoczęściowe wędziska Inazuma Xplode oraz kołowrotki Nano Crystal ZTX, na które nawinięta była plecionka X-plode 0,12. Wymieniony zestaw jest idealnym do nauki sandaczowych pstryków. Szybkie, mocne i czułe kije za pomocą plecionki idealnie przenoszą brania na blank, z takim sprzętem pozostało tylko złowić rybę.
Na co dzień, jestem przewodnikiem wędkarskim, więc nauczanie laików to moja codzienna praca. Wytłumaczyłem, zatem pokrótce kolegom jak łowić, czego się spodziewać oraz na co należy zwracać uwagę i jak reagować by skutecznie łowić. Na pierwszy ogień poszła jedna z moich ulubionych bankówek, która raczej mnie nie zawodzi. Jednak nie tym razem, praktycznie po czterdziestu minutach łowienia nawet brania – czyżby to nie był ten dzień? Zacząłem się zastanawiać jak podejść dzisiejszego przeciwnika. Już po chwili staliśmy na podwodnej górce – może okonie, chociaż dadzą odrobinę satysfakcji? Nie pomyliłem się, chwilę przed świtem pasiaste garbusy był wyjątkowo aktywne. Choć moi kompani nie mieli tyle szczęścia to mnie udało się złowić kilka mniejszych i jednego ponad 40 cm. Okoniowa aktywność dawała również nadzieję, że mętnookie pieski jeszcze dziś zaczną gryźć.
okoniowe łakomstwo
Chwilę przed ósmą rano, słońce zaczęło powoli i leniwie przebijać się przez dosyć ciężkie i zachmurzone niebo, pokazując się leniwie nad wierzchołkami wysokich sosen. Nasze rozczarowanie brakiem sandaczowych pstryknięć zaczynało powoli rosnąć, co najgorsze okonie również przestały atakować. Przypomniałem sobie wtedy o jeszcze jednej bankowej miejscówce, która o tej porze roku potrafiła zaskakiwać. Szybkie przestawienie łodzi na szczyt stoku, a po drodze echosonda pokazała piękne ryby – i znowu powraca nadzieja, że jeszcze dziś się uda. Ustawiliśmy się na sześciu metrach i zaczęło się. Po niecałych piętnastu minutach łapię pierwszego sandacza. Chłopaki od razu ożywili się znacznie i z większą dokładnością oraz starannością zaczęli prowadzić przynęty według wcześniej udzielonych im wskazówek.
październikowy sandacz
Następnym szczęściarzem okazał się Artur, który notabene częściej towarzyszy w wyprawach wędkarskich niż w nich aktywnie uczestniczy. Ładnie zapięty w tempo z opadu sandacz mierzyły całe 59 cm a po szybkiej sesji fotograficznej wraca do wody. Nie dość, że to pierwsza ryba Artura na spinning, to do tego jeszcze sandacz, jedna z najtrudniejszych technicznie ryb do złapania. Dlatego tym większe należały mu się gratulacje.
Artur i jego pierwsza spinningowa ryba
Bez ryby został jeszcze Marcin, który tak naprawdę był inicjatorem wyjścia brata na ryby. Jednak na chwilę się uspokoiło a ja chcąc pocieszyć kolegę stwierdziłem, że na niego też dziś przyjdzie kolej i mój wędkarski nos podpowiadał mi, że będzie to największa dziś ryba. Po tych proroczych słowach, stało się coś, czego nie spodziewałby się nikt. Otóż, po kolejnej zmianie przynęty, którą tym razem był fishunter w kolorze 117 – moim ulubionym.
pierwsze branie, pierwszy sandacz
Marcin nagle krzyczy mam, od razu każdy z nas zwinął swoje wędziska, ponieważ po dość sporym ugięciu kija wiedziałem już, że to nie jest mała ryba. Dlatego też stanąłem obok niego, by hol zakończyć pięknym zdjęciem starałem się go spokojnie instruować a widząc wędkarskie podniecenie na twarzy kolegi chciałem go nieco uspokoić by nie popełnił jakiegoś szkolnego błędu. Choć sandacz nie dawał za wygraną, to jednak po krótkim, choć dynamicznym holowaniu i szybkim pewnym podebraniu ląduje w łódce. Radość łowcy jest nie do opisania, zadowolenie i szczęście to za mało by opisać ten specyficzny wyraz twarzy. Tak, więc po niecałych trzech godzinach na wodzie każdy z naszej trójki złowił piękną rybkę i teraz zadowoleni i spełnieni mogliśmy udać się na zasłużone śniadanko.
Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś nad wodą
Paweł GARBUS Kołodziejczyk