Smoltt to początkowe stadium życia troci wędrownej, która rodzi się i spędza w rzekach czas, żywiąc się głownie w tym czasie drobnym pokarmem, jakim są owady i ich larwy, lecz w miarę wzrostu coraz większy udział w ich pokarmie stanowią ryby, początkowo drobny narybek, choć z czasem coraz większe osobniki. Troć to ryba dwuśrodowiskowa, w momencie osiągnięcia wielkości między 10 a 20 cm zaczyna się jej pierwsza wędrówka do morza, podczas której wiele sztuk ginie stając się pokarmem innych ryb lub zwierząt lub po prostu z wyczerpania.
Po osiągnięciu celu, jakim jest morze, żywi się głownie drobnymi rybami, i w tym czasie potrafi przybrać na wadze od 1 - do 2 kg rocznie, by w trzecim lub czwartym roku życia jako dojrzałe płciowo osobniki wrócić do rzek w celu odbycia tarła. Wędrujące w górę rzek trocie nazywane srebrniakami z powodu srebrzystego ubarwienia boków, po jakimś czasie zaczynają zmieniać ubarwienie po dłuższym pobycie w słodkiej wodzie. By z tarła wrócić jako kelt, o którym to spotkaniu wędkarze marzą już od wczesnej jesieni.
Paweł Nadrowski z keltową trocią
Czas kelta
Sezon połowów troci już w pełni, dlatego zdarzy się nie jednemu z was, wrócić do domu nawet bez brania. Wtedy należy postawić pytanie, dlaczego tak się stało? Wiem, że zniechęcenie potrafi wiele, lecz warto pomyśleć czy nie spróbować jeszcze raz. Nigdy taki stan rzeczy nie miał wpływu na podejmowane przez mnie dalsze decyzje. Wręcz przeciwnie był jeszcze większą motywacją do lepszego przygotowania się na kolejną wędkarską eskapadę. Nie tylko pod względem zaopatrzenia w „najłowniejsze” przynęty, którymi mogą być zarówno woblery, obrotówki czy wahadłówki, ale również w najdrobniejszych szczegółach opracowana strategii, choćby plany miały być snute przez kilka tygodni, tylko na podstawie „jeżdżenia palcem po mapie”.
Dobrą formą zasięgnięcia informacji są „wędkarskie fora”, których w necie jest mnóstwo, a dzięki którym możemy na bieżąco dowiedzieć się o rzece, która będzie celem naszej wyprawy. Z nabytego doświadczenia mogę powiedzieć, że połowy łososiowatych to chyba jedna z najlepszych form delektowania się wędkarstwem, ponadto chyba najaktywniejsza. Kilometry przemierzone brzegami rzek i potoków często wśród pięknej scenerii leśnej, potrafią zrekompensować nawet cały dzień bez brania.
Ina w zimowej scenerii
Za pomocą mapy i nabytych informacji staram się wyeliminować wszystkie te miejsca, w których mogę spodziewać się nadmiernego tłoku wędkarskiego. Wyszukuję raczej terenów zalesionych, z dala od wszelkiego rodzaju cywilizacji, by podczas połowów w ciszy i spokoju móc również rozkoszować się pięknem zimowej aury. A to wszystko z powodu braku reguły na „trociową miejscówkę”. Nie chcąc kserować rad i wskazówek mnożonych we wszystkich dostępnych mediach wędkarskich, o prostkach, bystrzach, zakrętkach, rynnach czy zawaliskach lub jeszcze innych znanych wszystkim stanowiskach wędrujących salmonidów. Powiem tak - ważne jest to gdzie my na podstawie nabytej praktyki, używając tylko i wyłącznie własnej wyobraźni ulokujemy rybę, a zarazem, z jaką starannością i skutecznością będziemy umieli zaprezentować naszą przynętę, tak by sprowokować rybę do brania. Nie za pomocą niezliczonej ilości rzutów, często tuż nad głowę odpoczywającej troci, lecz wybraniem do tego odpowiedniego miejsca i wyczerpującym poprowadzeniu przynęty. A szansa na to, że nasza wyobraźnia pokryje się z rzeczywistością jest nieporównywalnie większa od prawdopodobieństwa rzutów oddawanych metodą chybił – trafił. I mogę was zapewnić, że łowienie łososiowatych jest totalną grą naszej wyobraźni. Zwykle wędkarze szukają keltów tam gdzie normalnie należałoby się spodziewać pstrąga, czyli wszelkie dołki, spowolnienia na łukach, w pobliżu powalonych drzew lub za innymi zwaliskami oraz wszelkimi przeszkodami. Otóż TAK i zarazem NIE. Brzmi to, co najmniej nie logicznie, lecz postaram się to w miarę wyjaśnić.
Podobieństwa i różnice
Pstrąg potokowy to ryba terytorialna, jej instynkt samozachowawczy nakazuje wybierać miejsca gdzie będzie mógł przetrwać dłuższy okres czasu pobierając pokarm. Z trocią jest troszeczkę inaczej, wycieńczona długą wędrówką na tarło jak również samym tarłem i później podczas spływu, który czasami trwa nawet kilka miesięcy dobiera kolejne miejsca odpoczynku tak, aby jednym ruchem znaleźć się w nurcie i ponowić wędrówkę powrotną. Z obserwacji tego gatunku wynika, że do odpoczynku ryby wybierają stanowiska spokojnej wody, bezpośrednio przylegające do koryta rzeki. Wszelkiego rodzaju podwodne głazy czy zatopione fragmenty drzew tuż przy głównym lub w samym nurcie to idealne dla niej miejsca. Tak ulokowane przeszkody tworzą za nimi spowolnienia, w których spływający kelt może odpocząć bez zbędnego wydatkowania energii. Wbrew prozom jakby się mogło wydawać, kelt spływający do morza nie schodzi głową w dół rzeki, lecz odwrotnie. I kiedy natknie się na odcinek o równym uciągu ustawia się skosem do nurtu – czyli głową w górę rzeki, pozwalając prądom rzecznym się nieść, czasami nawet kilka kilometrów. Ryby oszczędzają w ten sposób mnóstwo siły, której i tak, nie mają jej teraz, zbyt wiele.
Paweł Mirecki i troć z małej rzeczki
Na każdej rzece, można znaleźć takie równe szerokie rynny i na pewno warto w nich ich szukać, obławiając je bardzo dokładnie. Ciekawymi odcinkami są również miejsca gdzie rzeka mocno meandruje tworząc ostre zakręty, raz w jedną, raz w drugą stronę. Główny nurt między takimi meandrami, przerzucany jest od lewego do prawego brzegu. Przeważnie takie wiraże rzeczne są bogate w miejsca gdzie mocno zmęczone poprzednim odcinkiem, kelty mogą stanąć na dłużej. Spotkać można je tam zarówno przed, jak i za zakrętem. Warto, więc starannie obławiać każdą miejscówkę, bo zdarzyć się może, że podczas kolejnego rzutu podamy przynętę tuż przed odpoczywającą lub spływającą rybą, co z pewnością skusi ją do ataku.
Wobler, wahadło a może obrotówka
Skoro wspomniałem już o przynętach to teraz kilka słów o ich doborze i wyborze. Gdybym ktoś zapytał mnie o skuteczne przynęty trociowe a jednym zdaniem musiałbym odpowiedzieć, rzekłbym - skuteczne są te, na które się właśnie łowi. Dlatego ważniejsze od doboru przynęty jest przekonanie wędkarza o jej skuteczności i z wielką determinacją jej ciągłe stosowanie. Niemniej jednak podstawową przynętą każdego trociarza jest oczywiście, wobler. Charakteryzuje się on bardzo agresywną pracą, z reguły, ogonową, czyli powinien „ostro wymiatać”, choć często używam również woblerów z boczną pracą. Drugim elementem, który wyróżnia je spośród innych przynęt to kolorystyka. Są to z reguły woblery malowane jaskrawymi kolorami, które popularnie nazywane są fluorescencyjnymi. Mowa tu oczywiście o wszelkiego rodzaju seledynach, pomarańczach czy żółciach lub czerwieniach. Naturalnie nie może zabraknąć strażaków czy flagowców. Osobiście używam tylko przynęt wykonanych własnoręcznie, ale na naszym rynku nie brakuje woblerów, seryjnie produkowanych które zdecydowałbym się użyć. Wielkość tych przynęt jak najbardziej uzależniona jest od łowiska, nad którym się znajduję, ale zdecydowana większość to woblery w przedziale od 5 do 10 centymetrów.
keltowa troć
Z powodzeniem możemy używać również wszelkich błystek obrotowych jak i wahadłowych. Tak jak w przypadku woblerów te również w większości mojego wyposażenia są ręcznie wykonane. Te pierwsze musi charakteryzować jedna cecha, muszą równie skutecznie pracować z prądem jak i pod prąd. Wahadłówki zaś, są przez wielu wędkarzy postrzegane jako towar drugiej kategorii, jednak mądrze wykorzystane nie raz potrafiły uratować mnie przed porażką.
Wybierając się nad rzekę nie starajmy się zabrać wszystkich w przeświadczeniu „a może się przyda”. Lepiej jest przejrzeć własne przynęty i postarać się wybrać tak, aby mieć wszystkiego po trochę, czyli pełny przegląd na każdą wodę, na płytsze miejsca i głębokie doły. Na długie prostki i szybkie meandry. A nie bez potrzeby dźwigać czasami nawet po kilkanaście kilometrów dziennie pudełka z przynętami, których i tak nie wyciągniemy z kieszeni czy plecaka. Często jest tak, że na swoją wyprawę wybieramy się z daleko, czasami nawet na kilka dni. Warto jest, więc przemyśleć dokładnie by nie dźwigać niepotrzebnego i z reguły zbędnego balastu.
Sprzęt czyli to czym się łowi
Do podstawowych czynności należy wybór wędziska, lecz czym się kierować wybierając? Dobór wędziska uzależniony być tylko i wyłącznie od upodobań i umiejętności wędkarza a dopiero później od wielkości rzeki. Ilu znam wędkarzy łowiących salmonidy tyle znam opinii na temat charakterystyki wędziska. Jedni, którzy łowią w małych rzekach w miejscach, które każdy z nas ominąłby szerokim łukiem. A mowa tu wszelkiego rodzaju chaszczach zaroślach czy innych na pozór tylko niedostępnych miejscach wyznają zasadę, że kije w przedziale długości między 240 a 270 cm są wystarczające. Inni zaś w tym samym miejscu z powodzeniem użyli by kija o długości 300 cm. Takim samym kijem łowią wędkarze na otwartych terenach i większych rzekach, gdzie istnieje możliwość oddania rzutu właśnie takim kijem. Zatem jak wcześniej wspomniałem to bardziej kwestia gustu i upodobań, niż przyjętych kanonów i zasad. Tyczy się to również samej akcji. Osobiście wolę kije szybkie o typowo szczytowej akcji, które podczas zacięcia i holu ryby, szczególnie tych większych, zachowują parametry typowe dla półparabolików. Pozwala mi to często zamortyzować silne odjazdy. Może to być kij, który mieści się w przedziale wyrzutowym między 20 a 80 gram, lecz osobiście preferuję te lżejsze, bardziej finezyjne spinningi o gramaturze od 20 do 50 gram, które w zupełności wystarczają i pozwalają na swobodny hol nawet tych największych ryb.
samica troci wędrownej z Parsęty
Kolejnym, nie mniej ważnym elementem naszego wyposażenia jest kołowrotek. Z racji tego, że łowienie keltów odbywa się w porze zimowej, często w mało sprzyjających warunkach atmosferycznych, cechować się powinien niezawodnością. Wziąć tu należy również pod uwagę możliwość trafienie zimowego srebrniaka, który w porównaniu z kletem jest rybą znacznie silniejszą. Tak więc kolejnymi jego silnymi stronami powinno być mocne przełożeniem, bardzo precyzyjny hamulcem a także szpula, na którą będziemy mogli nawinąć, co najmniej 150 metrów żyłki bądź plecionki. Pamiętajmy jednak by podczas zakupów, zapytać od razu o dodatkowe zapasowe szpule. Dlaczego? Otóż zdarzało mi się spotkać wędkarzy, którzy noszą ze sobą po dwa lub nawet trzy młynki a to, dlatego że nie mogą dostać zapasowych szpul. A zapas często się przydaje. Przykładem niech będzie sytuacja kiedy obławiając jakąś trudną miejscówkę, np. zwaliska trafimy troć, która wyciągnie nam dwie trzecie zapasu ze szpuli i tego zryw. Jesteśmy uziemieni na łowisku często oddaleni od samochodu o kilka kilometrów. I co nam pozostaje? Zakończyć wędkowanie? Otóż nie! wystarczy wyciągnąć z kieszeni czy plecaka zapasową szpulę, przełożyć by móc znowu swobodnie wędkować. Innym nieco przykładem jest sytuacja kiedy łowiąc rano przy większym mrozie używam żyłki, jednak już od południa, kiedy mróz zelżeje swobodnie przechodzę na plecionkę, która daje mi większe poczucie komfortu. A skoro już o niej wspomniałem, to czas na kilka słów odnośnie linki.
Ja osobiście preferuję plecionki do wszelkich połowów, owszem są droższe, ale dają zupełnie inny komfort łowienia niż popularna żyłka. Przy delikatniejszych zaczepach, częściej ratuje się przynęty na plecionce niż żyłce - a więc oszczędności w pudełkach. Drugą sprawą jest jej trwałość, znacznie większa niż żyłek, a trzecią oczywiście nieporównywalna moc w stosunku do grubości, jak ma to miejsce przy żyłkach. Minusem może być jej brak rozciągliwości, jednak tą kwestię można zminimalizować precyzyjnym hamulcem. Na trocie generalnie stosuję dwie plecionki 0,16 i 0,18 w zależności od rzeki i warunków łowienia. Chodzi mi tu przede wszystkim o ilości zwalisk w wodzie oraz podwodne przeszkody. Ale z powodzeniem, możemy również zastosować żyłkę w przedziale od 0,28 do 0,40 bez narażania się na większy wydatek jaki trzeba ponieść na plecionkę.
By nie zmarznąć
Jeśli mamy już skompletowany sprzęt należy zastanowić się nad ubiorem, który musi być dostosowany do często zmieniających się warunków pogodowych. Czy to podczas silnego zimowego wiatru czy opadów śniegu bądź śniegu z deszczem? Ale zarazem taki, który pozwoli nam bez zbędnego wysiłku i skrępowania pokonać kilka czy kilkanaście kilometrów dziennie, oddając przy tym niezliczone ilości rzutów, czy też przedzierając się przez jakieś chaszcze czy zarośla lub pokonując podmokłe tereny łąkowe. A więc jak?
Paweł i jego pierwsza życiowa troć
Na rynku wędkarskim od pewnego czasu można bez problemów nabyć różnorodną "inteligentną" odzież wędkarską, której podstawową właściwością jest utrzymywanie termiki poprzez odprowadzanie nadmiernej wilgoci na zewnątrz, przy jednoczesnym nie wychładzaniu organizmu. Zaczynając od bielizny, poprzez wszelkiego rodzaju polary a kończąc na kurtkach, spodniach czy też całych kompletach. W zależności od zasobności portfela i gustu możemy ubrać się, praktycznie na każdą pogodę. To samo tyczy się obuwia.
Jako dodatek dla lepszej widoczności można też nabyć okulary polaroidowe, które często przy klarownej wodzie pozwolą nam dostrzec wyjście ryby do przynęty lub samą rybę. W słoneczne dni uchronią również nasze oczy od odbijającego się światła na świeżym śniegu, które potrafi być strasznie uciążliwe. Tak przygotowani z optymistycznym nastawieniem możemy udać się nad rzekę. Bez zbędnego pośpiechu, obławiając systematycznie i dokładnie każdą miejscówkę, pamiętajmy, że czasami wystarczy tylko zmienić położenie o kilka metrów, by poprowadzić naszą przynętę zupełnie w innym świetle w oczach ryb, którą zamierzamy złapać, co czasami przynosi zaskakujące korzyści. Tak, więc wędkujmy z wyobraźnią a nie z pośpiechem w przeświadczeniem żeby ktoś przed nami złowi naszą rybę.
Pisząc ten artykuł, nie mógłbym pominąć i nie wspomnieć o zaangażowaniu niezliczonej ilości osób w ochronę tych pięknych ryb w szczególności podczas ich tarła, kiedy to "tabuny hunów" powodowane chęcią łatwego zysku kłusują na potęgę.
Z tego miejsca myślę, że w imieniu wszystkich wędkarzy, którzy rokrocznie odwiedzają pomorskie rzeki pragnę serdecznie podziękować i wyrazić ogromny szacunek ludziom, którzy chronią i dbają o to byśmy mogli wszyscy wędkować w nowym sezonie z pozytywnym skutkiem na tych wodach. Wymienię tylko kilka, lecz z pewnością jest ich dużo więcej a chodzi tu o „Towarzystwo Miłośników Rzeki Parsęty” i OSA (Odmłodzona Sekcja Antykłusownicza), „Towarzystwo Przyjaciół Rzeki Łeby”, „Towarzystwo Miłośników Rzek Iny i Gowienicy”, ”Towarzystwo Miłośników Rzeki Regi” i wiele innych organizacji społecznych, które rok rocznie przyczyniają się do poprawy rybostanu tych rzek nie tylko poprzez ochronę, ale także poprzez zbieranie środków finansowych, z których później organizowane są zarybienia. Nie mogłem również zapomnieć o Strażnikach Społecznej Straży Rybackiej intensywnie działających na tych terenach. Którzy również w imię wspólnego dobra często narażając siebie samych walczą z plagami kłusowników.
Mam nadzieję, że z roku na rok poprzez rosnącą postawę społeczną wśród wędkarzy i na coraz szerszą skalę walkę z kłusownictwem w naszym kraju, rybostan w naszych wodach będzie się poprawiał, czego efekty w niektórych miejscach Polski już możemy zauważyć, czego wam i sobie życzę.
Zapraszam również na film, który ukazał się z 59 numerem WMH pod tytułem Zimowy spinning
Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś nad wodą
Paweł GARBUS Kołodziejczyk