Pierwsze sierpniowe chłodniejsze noce wzmagają apetyty drapieżników, które powoli budzą się z lipcowego upalnego letargu. Aktywniejsze dają nadzieję na udane połowy.
Przez wiele lat łowienia okoni wypracowałem sobie sposoby i metody, które wielokrotnie uświadamiały mnie w przekonaniu, że to, co robię jest prawie idealnym patentem na łowienie tych największych pasiastych drapieżników. Dowodem tego były wyniki, jakie osiągałem w zmaganiach z tymi ruchliwymi rybami. Jednak ubiegłoroczny sezon pokazał mi jak mocno się myliłem i jak wiele jeszcze tajemnic tej mrocznej ryby czeka na nowe odkrycia.
a ku ku ;-)
Jak łowić duże okonie? Pewnie wielu z was zadaje sobie to pytanie. Na moim ulubionym zbiorniku zmieniono nieco regulamin, który według nowej wersji zezwalał na nocne połowy z łodzi. Z racji populacji sandacza w tym zbiorniku zacząłem, więc szukać szczęścia ciemną nocą by zmierzyć się z największymi. Tym bardziej, że dzienne jak również wczesno poranne i późno wieczorne zmagania nie przynosiły zadowalających wyników. Przy okazji odkryłem również pewne prawidłowości w zachowaniach tych największych garbusów i co najważniejsze, że są one również bardzo aktywne w nocy, co w ich przypadku jest złamaniem kolejnej reguły, która do tej pory była dla mnie oczywista.
Metodycznie i taktycznie
Łowiąc sandacze w standardowych dla nich miejscach, bardzo systematycznie wraz z mętnookimi pojawiały się okonie. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, traktując je bardziej jak przypadkowy przyłów jednak wraz z upływem czasu oraz ilościach łowionych pięknych okoni, których wielkość ponad czterdziestu centymetrów wzbudzała mój zachwyt zacząłem się zastanawiać czy możliwy jest świadomy i celowy połów tych garbatych drapieżców. Tak właśnie wypracowałem kolejną metodę łamiąc dotychczasowe stereotypy. Kulminacją tych wydarzeń były pierwsze sierpniowe noce, kiedy to magiczna cyfra pięćdziesięciu centymetrów okoniowego szczęścia została przekroczona. Tym bardziej, iż do tej pory wydawała mi się to, nie do osiągnięcia a już na pewno nie w polskich wodach pozostając, więc w sferze marzeń i planów.
Olin Gutowski i nocny okoniowy standard
Okoniowe łakocie
Podczas kolejnych nocnych eskapad, świadomy ich wielkiej nocnej aktywności, zaczynałem wędkowanie na typowych okoniowych miejscówkach. Doświadczony ich żarłocznością podczas sandaczowych przyłowów, zacząłem od podobnych wielkości przynęt, których podstawowym wyznacznikiem była wielkość zaczynająca się od 8 centymetrów a przechodząca często w 10 a nawet i 12 centymetrów. W zależności od głębokości wielkość główek jigowych zaczynała się od 10 gram. Jednak lekkie główki nie przynosiły porażających rezultatów, zatem sięgnąłem po nieco cięższe zestawy.
Potężnym uderzeniem przynęty o dno, chciałem sprowokować nieco ospałe drapieżniki. Ta taktyka okazała się znacznie bardziej skuteczne. Po kilkudziesięciu oddanych rzutach i złowionym pięknym nie mały czterdziesto dziewięcio centymetrowym okoniu, byłem już niemal przekonany o słuszności swojego postępowania. Jednak podczas fotografowania z rybiego pyska wypadł mały rak. Po dokładnym obejrzeniu okoniowego przysmaku okazało się, że stary garbus zakosztował właśnie skorupiaka, który jest w trakcie wylinki, mówiąc wprost zmienia skorupę, a ten nowa jest jeszcze zupełnie miękka. To zdarzenie nasunęło mi pewną myśl. Mocne uderzenie ciężkiej główki jigowej spowodowało uniesienie z dna wszelkich osadów tam znajdujących. Dla garbatego drapieżcy mogło być to sygnałem o poruszającym raku, które właśnie o tej porze roku zaczynają wspomnianą wylinkę, podczas, której stają się okoniowym przysmakiem. Idąc tym tropem zacząłem intensywnie obławiać ciężkim zestawem kolejne miejscówki. Był to strzał w dziesiątkę, a jak się okazało później kolor w tym czasie miał drugorzędne znaczenie.
rekordowy okoń - 54 cm
Kolejne wyprawy przynosiły coraz to ciekawsze wyniki, jednym z wielu powodów do dumy jest złowiony okoń o długości 54 centymetrów, co na polskie warunki jest naprawdę nie lada osiągnięciem. Osiąganie takich wyników nie jest proste a na pewno by takie nie było, gdyby nie optymalnie dobrany sprzęt, który pozwalał na wiele.
Niczym Wołodyjowski szabelką
Łowiąc głównie na przynęty silikonowe, wędzisko i jego praca musi być przedłużeniem ręki tak by zademonstrowanie przynęty było precyzyjne i pod pełną kontrolą. Nocne połowy eliminując nasz wzrok i brak możliwości dostrzeżenia tego, co dzieje się z przynętą za pomocą szczytówki wędziska lub plecionki. Te dwa podstawowe elementy, które w znaczący sposób wpływają na komfort wędkowania jak również są bezpośrednim odzwierciedleniem efektywności połowów możemy zastąpić dobierając odpowiednio plecionkę i wędzisko, które tworząc całość staną się substytutem wskaźnika brań.
tuż przed wschodem słońca
W ubiegłym roku intensywnie wędkując przez ponad trzy miesiące, praktycznie noc w noc, przetestowałem kilkanaście wędzisk by dobrać dla siebie to najbardziej odpowiednie. Kierowałem się głównie kilkoma dla mnie najważniejszymi cechami. Pierwszą z nich jest oczywiście czułość blanku, dzięki czemu mogę bez problemowo rozróżniać uderzenie przynęty o dno, czy wszelkie zawady od najdelikatniejszego brania. Drugą równie ważną cechą jest zapas mocy, który pozwoli mi na swobodny hol sandaczowy czy nawet szczupakowy, będące częstym przyłowem nocnych zmagań.
nocny sandacz
I ostatnia dla mnie najważniejsza rzecz, którą musi spełniać takie wędzisko to swoboda manewrowania nim na wszelkie sposoby, niczym Wołodyjowski szabelką. Właśnie takiej szabelki usilnie poszukiwałem – szybka szczytowa akcja, duże pełne ugięcie pod dużym ciężarem przy jednoczesnym zapasie mocy i wspomniana wcześniej czułość blanku. Tak właśnie doszedłem do monoblanków – czyli jednoczęściowych wędzisk, które spełniało praktycznie w całości stawiane wymagania.
Idealnym uzupełnieniem zestawu będzie dobrej jakości plecionka, która jak „przewodnik elektryczny” przenosi wszystko to, co dzieje się z przynętą na blank wędziska. Choć na rynku nie brakuje plecionek to warto przed zakupem sprawdzić gęstość splotu oraz czy plecionka nie jest zbyt przegrubiona w stosunku do opisanego rozmiaru. Kołowrotek, na który będziemy ją nawijać traktuję bardziej jako magazyn linki jednak spełniać musi dwa podstawowe wymagania. Pierwszym z nich jest niezawodny, długi i bardzo precyzyjny hamulec. Drugą zaś jest szeroka szpula (w stosunku do wielkości kołowrotka np. 2500), która ułatwi mi oddawanie dalekich rzutów bardzo delikatnymi zestawami.
Tak idealnie dobranym zestawem pozostaje tylko machać w myśl przysłowia – „machaj wędą a ryby będą” czego i wam życzę
Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś nad wodą
Paweł GARBUS Kołodziejczyk