W poprzednim artykule „Sandacze na gumy” opisałem kilkanaście wybranych rodzajów silikonowych wabików i choć nie udało mi się opisać wszystkich jakie bym chciał, nie wspominając wszystkich z jakimi się spotkałem lub jakie można nabyć, uwagę skupiłem na tych najczęściej przez mnie stosowanych, które na co dzień pozwalają mi efektywnie łowić ryby.
Stukając z kopyta
Pierwszą opisaną w tekście przynętą jest najczęściej stosowane oraz najbardziej charakterystyczne kopyto, którego pracę od drobniejszych, najbardziej migotliwych po agresywną ogonową wraz z obciążeniem dobieram w zależności od miesiąca, miejscówki czy zbiornika na którym łowię. Prowadzone poprzez leniwe podciąganie przy lżejszymi obciążeniu – szczególnie w pierwszej dekadzie czerwca, kiedy to sandacze jeszcze nieco ospałe i wymęczone tarłem nie mają za bardzo siły do uganiania się za pędzącymi przynętami. Czy też podczas listopadowo – grudniowych połowów, kiedy woda już ołowianą się staje a tempo prowadzenia przypomina wędrówkę żółwia.
Hering shad to dobra przynęta sandaczowa
Przeciwieństwem tego są agresywne, mocne skoki na ciężkich zestawach w szczególności na przełomie lipca, sierpnia czy też wspomnianego października. Oczywiście sandaczowa klasyka dziś, którą zdobyli wędkarze ucząc się jeden od drugiego przez lata, to pojedyncze i podwójne podbicie sandaczowej przynęty. Jednak te najbardziej znane, modelowe przykłady prowadzenia potrafią często być nie skuteczne. Dlatego też przez lata swej wędkarskiej przygody zacząłem łączyć pewne sposoby i wypracowane techniki w nieszablonową i mało schematyczną całość.
Jedną z takich koncepcji jest sandaczowa patologia polegająca na agresywnym prowadzeniu pod górkę nawet tych najlżejszych zestawów. uzupełniając je często wleczeniem przynęty po dnie. Co pokazało już niejednokrotnie że jest to dobrze obrany kierunek.
nocny sandacz na cannibala
Innym zaś pomysłem na lekceważące wszystkie moje starania sandacze stał się kiedyś, trochę przypadkiem pewien mało jeszcze popularny patent na wysokie uniesienie przynęty z dna za pomocą wędziska, poprzez płynny ruch szczytówką ku górze, wykonany z nadgarstka, który często dziś staje się jedynym i skutecznym sposobem na wabienie mętnookich. Wszakże większość czasu spędzam na jeziorowych sandaczach, które w mojej ocenie są chyba najtrudniejszym przeciwnikiem wód śródlądowych, chociażby ze względu na nienaturalne dla nich środowisko w którym zostały introdukowane.
Cannibal
Odskocznia od klasyki
Wiele zainteresowania wśród wędkarskiej braci, która poparta jest ogromną ilością pytań jaką otrzymałem po ostatnim artykule są duńskie przynęty Real Eel firmy Savage Gear, które od nie dawna są na naszym rynku. Z pewnością wynika to z mało klasycznych kształtów jak również z niewielkiego doświadczenia wędkarzy z tymi przynętami. Real Eel to przecież nic innego jak wierna imitacja węgorza, który naturalnie występuje w naszych wodach śródlądowych i równie skutecznie zaadoptował się w polskich warunkach stając się kolejnym sandaczowymi kilerem.
Real Eel w zamyśle producenta miał być przede wszystkim typową szczupakową przynętą. I tak też się stało, ja jednak pokusiłem się o zastosowanie tak naturalnie pracującej przynęty przy połowie mętnookich drapieżców. Początkowo miałem pewne problemy, ostatecznie kilka dni nad wodą pozwoliły na wypracowanie swoich patentów z skutecznym zastosowaniem „węgorzy” i choć nie jest to typowe klasyczne kopyto do opadu to okazało się że z powodzeniem można ją stosować nawet w taki sposób. Właśnie najmniejszy z nich czyli 15 cm, uzbrojony w główkę 30 gram, którą prowadziłem poprzez uniesienie z dna opisane wyżej, pozwolił mi na skutecznie wabienie sandaczy czyli prawie jak kopytem. Nieco większe czyli 20 i 30 cm, fajnie można wykorzystać na „leniwca” czy też z „naturalnego opadu”.
Sandacze lubią real eel
Ten pierwszy sposób to nic innego jak mozolne i monotonne prowadzenie przynęty po dnie z częstymi delikatnymi podskokami czy też postojami – pauzami. Podczas których z reguły następował atak. Ten drugi zaś nazwany przeze mnie naturalnym opadem to zastosowanie przynęty na dużych głębokościach np. 10, 15 czy 20 metrów, czasami nawet na nieco większych. Uzbrajając Real Eel w niewielką główkę czyli maksymalnie 10 gram, wykorzystując jednocześnie dosyć spory ciężar przynęty pozwalam jej swobodnie opadać momentami tylko pracując delikatnie szczytówką by urozmaicić ten opad. Najwięcej brań w ten sposób miałem praktycznie na ¾ wody czy też przed samym dnem, sandacze po prostu wciągały węgorza niczym odkurzacz. I tak dla przykładu pewnego listopadowego dnia pewien 76 cm sandacz wchłonął 20 cm real eel tak mocno że nawet główka jigowa była schowana w jego paszczy. Tak więc ich efektywność jak również innych przynęt zależna jest tylko od determinacji wędkarza, umiejętności ich prawidłowego zastosowania oraz od wędkarskiej wiary że to właśnie jest właściwy wybór.
Moje doświadczenie z Real Eel opisałem już w publikacji Week of Real Eel do którego lektury was zachęcam.
Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś nad wodą
Paweł GARBUS Kołodziejczyk