Przedzimie to zazwyczaj krótki okres, pomiędzy złotą jesienią a nadchodzącym czasem biało-srebrnej srogiej zimy. Pogoda za oknem nie zachęca do wszelakich wypraw, jednak w głowie mam tylko jedną myśl – na ryby – te największe drapieżniki – więc bez namysłu pakuję niezbędne rzeczy i ruszam na wodę.
grudniowy poranek
Nocą temperatura coraz częściej pokazuje minus, w ciągu dnia coraz częściej pojawiają się opady śniegu bądź śniegu z deszczem, lustro wody opustoszało zupełnie i wszyscy pochowali już wędki do szaf, jednak mi ciągle jest mało w końcu sezon trwa cały rok – ot takie wędkarskie „ADHD”. Przy odpowiednio dobranym ubiorze, zapatrzonym również w termos z „bosmańską herbatką” ruszam na wodę, bo to idealny czas na największe garbusy, a może sandacz się ruszy?. Coraz krótsze dni nie sprzyjają wyjazdom na dalekie wyprawy ze zwykłej oszczędności czasu, zatem na celownik biorę te najbliżej położone i dobrze mi znane.
garbusowy irokez
Jednym z takich łowisk jest jezioro, które wielokrotnie zaskakiwało mnie swoją chimerycznością, kiedy częstokroć po długich i żmudnych poszukiwaniach schodziłem bez brania. Bywały również zgoła odmienne dni, kiedy po kilku godzinach wyprawy nałowiłem się po „wsze zasy” a przede wszystkim wielkość łowionych ryb przechodziła moje najśmielsze oczekiwania, kiedy w ciągu kilku godzin złapałem kilka a czasami nawet kilkanaście okoni z przedziału 40 – 50 cm. Zatem są i trzeba je tylko znaleźć i sprowokować do ataku.
Jesienna orka a przed zimowa finezja
Kilka sezonów zajęło mi usystematyzowanie pewnych, garbusowych zachowań, które dziś pozwalają mi na systematyczne łowienie tych jakże pięknych i tajemniczych ryb. Okonie szczególnie te największe, na „przedzimiu” szybko weryfikują umiejętności łowiącego i potrafią położyć na kolana nawet perfekcyjnych wędkarzy. Jednak kilka treningów, kilkanaście lub kilkadziesiąt spudłowanych brań, by później kilka brań zaciętych w tempo, weszło nam w krew, jak nauka jazdy na rowerze, której nigdy się już nie zapomina. To bardziej kwestia wyćwiczenia nadgarstka tak by móc szybko i pewnie reagować na najdelikatniejsze brania. W przeciwieństwie do jeszcze nie tak dawnej, typowej dla jesieni orki, dużymi kilkunasto centymetrowymi gumami na ciężkich i bardzo ciężkich główkach, nadszedł czas finezyjnego i jakże delikatnego łowienia, nadszedł czas precyzji i doskonałości technicznych. Duże ripery i kopyta zastąpiły te same przynęty jednak znacznie mniejszej wielkości uzbrojone w kilku gramowe główki.
okonie tuż przed lodem
Silikonowy kolor a ołowiany ciężar
Swoje przedzimowe połowy oprałem głównie na silikonowych przynętach, które przede wszystkim dają mi nieograniczone możliwości jej prezentacji, czyli przeróżnych sposobów prowadzenia, jakiej inna przynętą nie jest w stanie wykonać. Również ich mnogość kolorystyczna pozwala na szeroką skalę sprawdzenia tego, na co mają w danej chwili ochotę chimeryczne okonie. Kiedyś wyposażony w kilkanaście ulubionych kolorów łowiłem z mniejszą bądź większą skutecznością. Jednak wiele prób i lat pokazało, że nie wolno się ograniczać i choć często używam tych samych to jednak przychodzi w końcu czas odmienności, którą szybko wypełniam sięgając do pudełka po najprzeróżniejsze zestawy kolorystyczne. Tak, więc dwa pudła, od naturalnych pereł czy przezroczysto brokatowych z różnymi odcieniami na grzbietach, po żółcie, herbatki, motoroil czy nawet fluo jak również ogniste czerwienie. Kolor dobieram w zależności od łowiska i kilku czynników takich jak: przezroczystości wody, ilości światła jak również występujących w nim ryb, które, na co dzień stanowią pokarm tych drapieżników. I choć podstawowym okoniowym przysmakiem o tej porze roku są raczej naturalne kolory perły z różnymi dodatkami, to jednak często sięgam po agresywne fluo czy też meksykańską czerwień.
wielki okoń i mały człowiek
Doświadczyłem, kiedyś tak dziwnej sytuacji, że jednego dnia w dwóch różnych zatokach jeziora dominowały dwa różne i bardzo odmienne kolory. Zatem różnorodność kolorystyczna przynęt w naszym wyposażeniu często może przesądzić o naszym sukcesie.
Ciężar główki jigowej staram się dobierać tak by móc możliwe daleko rzucić, biorąc pod uwagę silne jesienno – zimowe wiatry, ale również to by podczas pierwszego opadu, kiedy często zdarzają się brania główka schodziła w sposób jak najbardziej naturalny, bez zbędnego pośpiechu, wolny, dziewiczy opad, który potrafi poruszyć nawet najbardziej leniwego okonia.
Sposób na lenia
O tej porze roku okonie większość czasu spędzają w strefie przydennej tam gdzie mają swoje kryjóweczki i tylko na krótkie okresy intensywnego żerowania wypuszczają się na płytsze rewiry. Zatem podstawową metodą będzie oczywiście jigowanie połączone z metodą opadu, lecz nie tak dynamiczne i agresywne jak miało to miejsce w miesiącach poprzednich. Bardziej leniwe i jednostajne a często też nazywane przez wędkarzy „metodą na wleczonego czy na anemika”. Polegające na regularnym i monotonnym prowadzeniu, tak by przynęta nie czepiając się o denne zawady powoli się przesuwała jednak bez podszarpywania, grania szczytówką czy też zbędnego przyspieszania raczej z bardzo częstymi kilku sekundowymi postojami a nawet dłuższymi zatrzymaniami. Szczególnie po intensywnych mroźnych nockach, kiedy ospałe, leniwe ryby są mało aktywne szczególnie w okresie przedpołudniowym.
garbus z ołowianej wody
Brania przy takim prowadzeniu nie będą agresywne a cała nasza uwaga powinna być skupiona raczej na lince, która pozwala zauważyć i odpowiednio szybko zareagować na to, co dzieje się z przynętą. Inaczej sprawa wygląda, kiedy wataha ruszy na łowy, co z pewnością zauważymy np. po uciekającej drobnicy. Intensywne żerowanie pozwala a jednocześnie zmusza do szybszego prowadzenia często przypominające te jesienne połowy, jednak czas tak ostrego żerowania jest zazwyczaj bardzo krótki. Kiedy brania ustaną nie oznacza to definitywnego końca okoniowego apetytu, warto wtedy zmienić kolor przynęty bo to on przeważnie jest przyczyną takiego stanu rzeczy, a jeśli to nie pomorze to wystarczyć się przestawić, bo pomimo ospałości jest to bodaj najbardziej ruchliwa ryba, za którą czasami ciężko nadążyć.
Garbusowa jadłodajnia
Topowymi i dobrze mi znanymi miejscówkami, od których rozpoczynam połowy w tym okresie są przede wszystkim wszelkiego rodzaju górki, ostre spady dna z zatopionymi całymi drzewami lub podwodnymi karczami, wśród których okonie chowają się w ciągu dnia. Tam też głębokość powinna osiągać, kilka dobrych metrów, gdzie o tej porze roku jest stała temperatura wody oraz stała ilość tlenu. Takie miejsca powinny być również zimowym siedliskiem, białorybu, który jest głównym pokarmem pasiastych drapieżników. Równie dobrymi jeziorowymi miejscówkami są wszelkiego rodzaju duże pomosty z potężnymi filarami, które poobklejane są wszelkimi rodzaju skorupiakami, które również stanowią okoniowy przysmak.
irlandzki psiak
Uwarunkowania sprzętowe
Wyposażenie sprzętowe powinno być zależne od umiejętności i doświadczenia łowiącego. Mniej doświadczonym wędkarzom, którzy chcieliby spróbować swych sił z przedzimowymi okoniami i skutecznie mogli łowić jak największe okazy proponowałbym do połowów z łodzi, wędzisko o maksymalnej długości 240 cm i gram 10 wyrzutu. Wyposażone w czułą wklejaną szczytówkę, która umożliwi zaobserwowanie brania jak również pozwoli odpowiednio szybko na nie zareagować. Uzupełnieniem takiego zestawu powinien być niewielki kołowrotek z nawinięta żyłeczką o średnicy 0,16 bądź 0,18 – która swą rozciągliwością zapobiegnie spadaniu jakże walecznych ryb. Bardziej doświadczonym wędkarzom polecałbym kij jedno częściowy o gramaturze wyrzutu nie przekraczającej 10-15 gram, uzbrojonej w niewielki kołowrotek wielkości 1000-1500 z bardzo cieniutką plecionką 0,06 lub 0,08.
garbus z wyspy
Garbusowy nieco smutny epilog
Okonie szczególnie ten duże, sięgające rozmiarów ponad 40 cm to już bardzo rzadki okaz naszych wód. Spowodowane jest to głównie kulinarną atrakcyjnością ich mięsa, to jednak jedyny drapieżnik, który rośnie najwolniej, bo w niektórych zbiornikach ma tylko 1 centymetr przyrostu rocznie, o czym zapomina większość wędkarzy.
okoniowe C&R
Zatem korzystając z okazji chciałbym podzielić się z wami przesłaniem, które usłyszałem jakiś czas temu, a które moim zdaniem powinno być mottem wędkarza XXI wieku a brzmi – „przyjemność polowania jest większa od przyjemności zabijania”
Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś nad wodą
Paweł GARBUS Kołodziejczyk